Witam, lata temu (jakieś 7-8) brałem fina - to była moja pierwsza reakcja na łysienie. Fin zareagował błyskawicznie - po miesiącu miałem bardzo dużą poprawę. Brałem rok. Były skutki uboczne w postaci bardzo mocnego zjazdu libido. Wydaje mi się, że ta sytuacja nigdy nie wróciła do normy, choć oczywiście poprawiła się (teraz mam 37 lat), libido ciągle słabe. Od ok. roku biorę RU. Teraz do rzeczy: od lat nękam co jakiś czas endokrynologów, bo mam bardzo niski testosteron (okolice 120-300 w zależności od badania). W każdym razie robiłem tych badań b. dużo w ostatnich latach, łącznie z rezonansem przysadki, USG jąder i wszystkimi standardowymi - i wszystkie wyniki są bardzo dobre, jedyną rzeczą, która od lat powtarza się stale jest niski testo. (przy czym jestem szczupły, nie mam ginekomastii, siłownia 2 razy tyg. normalna sylwetka, zarost jest, choć nie muszę się codziennie golić). Do wszelkiej kuracji uzupełniającej testo farmakologicznie byłem zniechęcany przez (zwykle) endokrynolożki. Wreszcie poszedłem do faceta, stosunkowo młodego gościa, bardzo polecanego w necie lekarza, który bez mrugnięcia okiem, ale po dokładnym wywiadzie itd., zapisał testosteron (zastrzyki). Gość powiedział też, że gdyby włosy zaczęły mi lecieć (mówiliśmy też o włosach) to nie wahać się z braniem fina - bo to nie antagonizuje z testosteronem. I tu moje pytanie: czy rzeczywiście branie jednocześnie testo i fina to dobry pomysł? Jak to widzicie. A pytam też, bo jakoś za proste mi się to wydaje - większość ludzi odstawia fina, bo widzi kłopot z libido. Czy te kłopoty zawsze wynikają z niskiego testo? Bo jeśli tak, to antidotum byłoby po prostu branie testo i można dalej jechać na finie...