Witam, Mam 28 lat, spodziewałem się że z powodu kiepskich genów (mój ojciec był łysy w moim wieku) prędzej czy później problem łysienia mnie spotka. Włosy wypadały coraz mocniej, przeważnie jesienią, ale prawdziwy problem pojawił się jesienią 2016. We wrześniu specjalista dermatolog zdiagnozował u mnie łysienie androgenowe i przepisał loxon 5% do stosowania 2x dziennie. Minoksydyl pomógł mi praktycznie od razu, włosy się na głowie rewelacyjnie się zagęściły, pojawiły się baby hair na zakolach, czole. Nie przechodziłem linienia, po miesiącu, dwóch loxon zrobił swoje. Wszystko było super, ale od dwóch tygodni obserwuje wypadanie głosów garściami. Każde przejechanie ręką po włosach kończy się wyrywaniem włosów. Zawsze miałem twarde, grube, gęste włosy - te wypadające są cienkie, słabe, cebulki są niewidoczne. To chyba ta cała miniaturyzacja. Od tygodnia swędzi mnie głowa, najbardziej na czubku czyli tam gdzie włosy wypadają najbardziej. Poczytałem trochę forum i z tego co piszecie stosowanie samego minoxa bez blokera to zły pomysł. W tym tygodniu wybieram się do swojej dermatolog, problem w tym że nie wiem po co - minox pomógł mi szybko, niestety krótkotrwale, nie wiem czy chce "ryzykować" finasterydem z uwagi na wiek, a przede wszystkim nie wiem czy w mojej sytuacji "włosowej" fin może pomóc. Sytuacja z 24.12.2016: 18.02.2017: Jak myślicie fin pomoże, czy dać sobie spokój?